top of page

Ida Miczke, ZSPiG SŁupia Wielka

Jeszcze chwila

 

          Jeszcze chwila. Jeszcze tylko parę sekund. Za moment zabrzmi dobrze znany sygnał, kolorowa smuga przetnie czarny wyświetlacz i rozpocznie się wyścig. Wyścig z czasem,   z otoczeniem, ale przede wszystkim z samym sobą.         Na języku pojawia się słonawy posmak niepewności, groza narasta, wszyscy wpatrują się w metalowy karton jak           w nowo narodzone dziecko, które swoim pierwszym płaczem zdejmie z nich ciężar niecierpliwych oczekiwań.

     Już! Zielone. Można ruszać.Wprawiony w boju tłum rzuca się przed siebie. Ktoś zostaje potraktowany z łokcia             w brzuch, czyjaś pięść delikatnie muska zęby przeciwnika. Wszyscy to krótkodystansowcy, ale za to jacy efektywni!

Zostaje w tyle. Nie jest w stanie dosięgnąć rywali, czuje, jak ich wysportowane, giętkie ciała mijają go jeden po drugim, wytwarzając ledwie wyczuwalne podmuchy wiatru. Te drobne wiry powietrzne będą uderzać go w miękkie policzki, spowalniając jeszcze bardziej ruchy wszystkich kończyn. Z każdym krokiem coraz trudniej mu podnieść nogę i posunąć się o kolejne centymetry. Nikłe światełko wciąż jeszcze znajdujące się w zasięgu wzroku zaczyna niebezpiecznie migać; znak, że trzeba się spieszyć. Ręce się trzęsą, pot spływa z czoła. Prawdziwy wyścig. Na śmierć i życie.Wyczerpany dociera do mety. Powoli przekłada jedną nogę przez wysoki krawężnik, dostawia do niej drugą.

Światło zmienia kolor na czerwone. Rozlega się pisk opon i warkot silników.

*

    Powinni zainstalować windę. Zdecydowanie powinni zainstalować windę, pomyślał, atakując któryś z kolei marmurowy schodek. Blok ma przecież pięć pięter, a nie każdy obywatel posiada kondycję olimpijczyka. Wydaje im się,   że to tak hop!, pokonać wzniesienie dziesięciu metrów w drodze do domu. Budynek przedwojenny, też racja, ale           w dzisiejszych czasach, technika nie technika, na pewno byliby w stanie jakoś przebudować klatę schodową. Gdyby tylko im się chciało, oczywiście.

    Przed drzwiami do mieszkania musiał chwilę odsapnąć. Stanął naprzeciw brudnej szyby okiennej z zamiarem oparcia się o parapet, ale nie dosięgnął. Kto buduje takie parapety? To nie są parapety dla normalnych ludzi. Nie każdemu Bóg dał 1,80 metra wzrostu.

   Długo bezradnie przecinał kluczem powietrze, nim wreszcie trafił w maleńką dziurkę zamka. Za mały ten zamek.        Za mały…

   Położył torbę na stole. Wyjął mleko, bułki i resztę zakupów. Przy okazji sk

skoczył do marketu, coś w końcu musi jeść. I recepta. Przyczepi na lodówkę, wtedy nie zapomni. Tam ma też zapisane-   o której godzinie i jakiej porze. Zawsze miał dobrą pamięć, ale to na wszelki wypadek, gdyby jednak czas postanowił spłatać mu kolejnego figla.

   Woda się zagotowała. Niech to szlag, zapomniał kupić herbaty. Trudno. Napije się kawy. Też dobra.

Zbliża się noc, za oknem ciemnieje, ale nie chce mu się spać. Cały wieczór jeszcze przed nim. Włączy telewizję.

Przerzuca kanały w poszukiwaniu sportowego. Jest, zaczyna się jakiś program na temat zeszłotygodniowych wyścigów. Wciąż podniecają się niedawną aferą, jakiś Hiszpan dał w łapę organizatorom a ci udali, że nie wykryli dopingu. „Gdzie podziały się morale zawodników, co z uniwersalną zasadą fair play?”, pytają zatroskane media. On zawsze grał fair play. Pamięta, jak kumpel namawiał go do złamania reguł, że niby kupa szmalu z tego będzie i nikt się nie zorientuje. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że można by ścigać się w taki sposób. Nie o to przecież chodziło, nic dla niego nie znaczyło sfałszowane zwycięstwo. Pełen był ideałów, pragnął służyć prawdzie i wygrywać sprawiedliwie.

   Zawsze grał fair play. Stoczył długą rundę życiem pozostając wobec niego całkowicie fair. A czy ono zrewanżowało mu się tym samym? Chyba tak, w końcu nigdy nie doświadczył żadnej wielkiej krzywdy z jego strony. Starość też jest fair, każdy ma swój czas, a potem przeminie. Niesprawiedliwe byłoby, gdyby mógł cieszyć się wieczną młodością. Ba, nawet nielogiczne. Starość też jest fair, wiedział o tym dobrze.

*

   Gwałtowny trzask rozbijanego szkła przywrócił mu świadomość sytuacji. No tak, jak zwykle zasnął przed telewizorem. Relacje sportowe dawno się skończyły, ich miejsce zajęła niska, grubiutka kobieta, mamrocząca coś na temat maści na odciski.

   Ręką wymacał włącznik światła. Opierając się o ramę płóciennej kanapy, zrobił parę kroków w stronę okna. Zachwiał się lekko, po czym chwycił klamkę drzwi balkonowych i z mozołem przeciągnął jej zakrzywioną część w stronę podłogi. Zimne powietrze uderzyło go w twarz, cofnął się o krok w głąb mieszkania, po czym, poprawiwszy spadające szelki, wyszedł na zewnątrz. Rzucił okiem na ciemną ulicę i znalazł sprawcę hałasu. Jakiś nietrzeźwy młokos rozbił butelkę, spuszczając ją z balkonu drugiego piętra. Jego zalani koledzy u dołu nie wyglądali na rannych; przynajmniej nic się nie stało. I tak zresztą musiałby wstać, żeby wziąć leki.

   Podreptał do kuchni, gdzie odszukał koszyczek z opakowaniem tabletek. Starannie wyłupał dwie z plastikowej osłonki, wsadził na język i udał się z powrotem do pokoju. Podparł rękę o parapet i zapatrzył się w świat za oknem. Pijani wciąż odprawiali swój rytuał zrzucania butelek. Zalani, zupełnie w trupa zalani. Ciekawe, czy jutro podniosą się w ogóle z łóżka. Pewnie będą tylko zakrywać uszy poduszką i małymi łyczkami popijać barszcz, najlepsze lekarstwo na kaca. Albo kefir, też niektórzy tak robią.

   Poczuł, że zaciska pięści na krawędzi parapetu. Brudne opuszki palców wbijały się w tanią imitację marmuru. Dlaczego oni zakłócają jego spokój? Dlaczego bezczelnie łamią prawo ciszy nocnej? Dlaczego upijają się do nieprzytomności, tuż przed jego oknem? Dlaczego piją, niszczą sobie życie i bawią się, bezkarnie bawią się na jego oczach?

   Oderwał zsiniałe dłonie i ukrył w nich nabrzmiałą twarz. Nie ma, nie ma powrotu do przeszłości. Choć jej  piękne historie, bezwiednie rozrzucone na osi czasu powracają, ich zaśniedziały blask jest w stanie odbić się tylko od ścian naszej wyobraźni. Natrętnie, nachalnie narzucają swoje panowanie, stając się końcu nieznośnym ciężarem, który ciągnie kąciki ust coraz bardziej ku dołowi.

   Szarpnął za klamkę i wyszedł na balkon.

- Wynocha mi stąd, wynocha! Jakim prawem zakłócacie ciszę nocną?! Czemu bezczelnie śmiejecie mi się w twarz, upijacie się pod moim domem, co?! Nie słyszeliście, nie pozwalam wam! Nie słyszeliście, nie pozwalam wam, nie pozwalam... - broda zaczęła się histerycznie trząść, strużka śliny spłynęła na poszarpanego, fioletowego kapcia- Ja! Ja mówię, słuchać mnie, macie słuchać... Dlaczego upijacie... dlaczego śmiejecie... jakim prawem... nie macie prawa...

   Zbyt duża ilość powietrza zdusiła go w przełyku. Zadławił się, łapczywie biorąc kolejne oddechy. Upadł na posadzkę balkonu i złapał ręką za brzuch. Twarz wykrzywił mu nieznośny grymas bólu. Zerwane zostały ciężkie tamy, trzymające     w zamknięciu niechciane oceany żalu. Zmoczył całą koszulę, jej cienki materiał przylepił się do klatki piersiowej.

   Osiedlowi degeneraci dawno zniknęli z pola widzenia, jednak jego umysł nieustannie odtwarzał ich sylwetki. Delikatnie zmieniał rysy twarzy i umieszczał w odległych planach czasowych. Stali, otoczeni skandującym tłumem, wyczuleni        na najcichszy dźwięk, mogący być sygnałem do startu. Potem biegli, kilkanaście młodych, pięknych ciał w rządku, jeden za drugim, bo taki był akurat rozkład sił. Podium i następne, puchary wylądowały w dość niefortunnym miejscu, pewnie wgniótł się ten czy tamten pod naporem drewnianych krzeseł. Nie zaglądał do piwnicy. Za jej drzwiami kotłowały się zapisane pięknym pismem karty historii, zbyt pięknym, by można było na nie patrzeć. Czyhała młodość, zagrzebana gdzieś pod stertą rupieci, której odkopywanie sprawiało ból niemożliwy do zniesienia. Przykryta płaszczem nieuchronnie mijających lat rdzewiała z dnia na dzień, stając się kłopotliwym bałaganem, złośliwie narastającym z każdym kolejnym przemilczeniem.

   Nie chciał wstawać. Nie miał ochoty na nawet najmniejszy ruch ręką. Oparł się o ścianę i zamknął oczy.

*

        Rok później na rynku pojawiły się Wspomnienia Długodystansowe. Opisał w nich młodość, intensywną do niemożliwości, ze wszystkimi swoimi zawodami, treningami i imprezami. Igrzyska olimpijskie były zawsze najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem, zapierały dech w piersiach swym niepojętym ogromem, spektakularną sposobnością, by wybić się ponad szarą codzienność. Ale odbywały się co cztery lata; ten wiecznie dłużący się okres nie był jedynie czasem wyczerpujących treningów, lecz także długimi godzinami analizowania swoich poprzednich występów. Jako wielokrotny reprezentant kraju znał dobrze tę prawidłowość, wiedział, że nie należy wymazywać porażek z pamięci, a jedynie je zrozumieć, wyciągnąć nauczkę z popełnionych błędów. Przeszłość powinna być odnośnikiem, siłą, dzięki której się wybijamy i brniemy wciąż dalej. Pisząc wspomnienia, zdecydował się na uprzątnięcie bolesnego bałaganu, by móc na małych cegłach, wydobytych podczas gruntownego remontu, zbudować solidne fundamenty, bazę, z której wyruszy.   Nie pozostało mu nic innego, jak tylko iść stale naprzód, przemieniając niewygodny worek w poręczny plecak, pełen drogowskazów wskazujących choćby kierunek wędrówki. Każdy czas można w życiu zmarnować i każdy można też wykorzystać. Jeszcze chwila… 

Praca wyróżniona w ogólnopolskim konkursie literackim im. M.Komornickiej w Kozienicach

bottom of page